Kiedyś usłyszałam: Kto w ogóle w dzisiejszych czasach ma czas na pisanie bloga? Nikt nie ma, wiadomo. Ale niektórzy, nie zrażeni tym faktem i tak piszą. W notesie, na starych biletach lub paragonie z restauracji, w telefonie w pociągu – tak powstają blogi podróżnicze. Później, z czasem, mozolnie przenoszą swoje zapiski na łamy bloga, uzupełniają luki, dodają fotografie…
O autorce
Cześć, jestem Izabela. Samodzielnie podróżuję od 2011 roku. Jako dwudziestokilkoletnia dziewczyna pewnego dnia postanowiłam zamienić marzenia o odległych krainach na konkretne plany, a teraz po prostu sukcesywnie je realizuję. Od 2013 r. prowadzę blog o podróżach, a od 2017 – blog o turystyce kulturowej. Najważniejsze podróżnicze doświadczenia w moim życiu stanowiła pierwsza, samodzielna podróż do Japonii – kraju moich marzeń, wyjazd na wolontariat misyjny do Tanzanii, a także przeprowadzka do Tokio w 2015 r. Spędziłam ponad rok podróżując po różnych regionach Japonii, o czym opowiadam na innym blogu. Obecnie znów mieszkam w Warszawie, choć urodziłam się i wychowałam w Bieszczadach.
Perfekcjonistka. Pracoholik. Przy okazji muzyk, etnograf-pasjonat i oczywiście Japonofil.
Początki bloga
Pierwsza, anglojęzyczna wersja bloga Love Traveling powstała w 2013 roku. Jego geneza, opisana niegdyś w zakładce „o mnie”, sprowadzała się do kilku, na szczęście nie aktualnych już zdań:
Blog powstał z potrzeby… chwili. Stojąc przed dramatyczną perspektywą zostania US Army Wife (czyt. wojskową kurą domową) musiałam znaleźć coś, by mózg nieużywany nie zanikł całkowicie. Blog ten miał być moją ostatnią deską ratunku. Z radością jednak pragnę powiedzieć, że te czarne czasy nie nastąpią 🙂
Dziś blog to już zupełnie coś innego. To nie tylko odskocznia od codziennego (choć wcale nie powiedziałabym, że szarego) życia w Warszawie. To miejsce wspomnień, przemyśleń i refleksji, a przede wszystkim miejsce nauki. Bo nic tak nie porządkuje myśli, jak konieczność stworzenia od podstaw ciekawego i spójnego tekstu. Nagle okazuje się, że choć niby temat jest znany, to jednak warto jeszcze co nieco doczytać przed przekazaniem czegoś Czytelnikom, przeprowadzić jedną rozmowę więcej, opanować podstawy dobrej fotografii… Blog to niekończąca się nauka, a z nauką zawsze było mi po drodze 🙂
Czy prowadzenie bloga może się znudzić? Nie wiem, ja prostu lubię spędzać tu swój wolny czas. Dzięki blogowi czuję, jakby moje studia nigdy się nie kończyły. Znacznie częściej, niż tu, piszę na blogu poświęconym Japonii, na który serdecznie Was zapraszam!
Doświadczenie i refleksja
Od mojego pierwszego, samodzielnego i w pełni świadomego wyjazdu trochę się zmieniło. Zdążyłam zrealizować kilkanaście marzeń z mojej listy „rzeczy do zrobienia”. Zmienił się także sposób mojego podróżowania. Pierwsze, niskobudżetowe wypady z intensywnym programem zwiedzania ustąpiły spokojnym, dłuższym pobytom. Teraz, zamiast zwiedzać biegiem Oslo w 3 dni wolę spędzić 10 dni w Stambule, ciesząc się długimi wieczorami nad Bosforem i rozbrzmiewającą wszędzie uliczną muzyką.
Nie muszę już biec na oślep, nie muszę też liczyć każdego wydanego podczas podróży grosza. Zdarzyło mi się, owszem, spać w samochodzie lub pod schodami na lotnisku, niemniej jeśli tylko to ode mnie zależy, zawsze wybiorę dormitorium w hostelu. Uznałam bowiem, że zamiana „2” na „3” z przodu liczby lat powinna mieć swoje konsekwencje w podniesieniu komfortu podróży choć odrobinę 😉
Turystka kulturowa – ewolucja świadomości
Kiedyś, zgodnie z myślą, że “podróże kształcą tylko wykształconych”, do przygotowywania podróży podchodziłam bardzo poważnie. By jak najlepiej wykorzystać cały czas wyjazdu starałam się wiedzieć i widzieć jak najwięcej. Każdy wyjazd poprzedzony był czasem lektur, dyskusji, nauki podstaw języka, poznawania kultury i ciekawostek o kraju i regionie. Był to niezwykle ciekawy i owocny okres, czas nieprzespanych nocy, marzeń, studiowania mapy. To było prawie jak mój narkotyk; reisefieber – kiedy endorfiny nieomal bąbelkowały mi we krwi jak woda sodowa.
Dzięki blogowi czuję, jakby moje studia nigdy się nie skończyły.
To się oczywiście zmieniło 🙂 Już nie staram się uczyć każdego możliwego języka, ani też zobaczyć „wszystkiego” za wszelką cenę. Kiedyś podróż była celem samym w sobie. Teraz najpierw ustalam po co jadę, a dopiero później gdzie i na jak długo. Jest to zupełne odwrócenie tego, co robiłam jeszcze kilka lat temu. Nie wiem czy to kwestia doświadczenia w planowaniu podróży, pewnej dojrzałości i „obycia” w różnych sytuacjach, czy po prostu innego nastawiania.
Zaawansowani turyści kulturowi:
Turyści oraz podróżnicy, którzy są już bardzo doświadczeni w podróżach kulturowych; wyróżnia ich znaczna wiedza kulturoznawcza, a nawet profesjonalne znawstwo wybranych tematów; mają skonkretyzowane zainteresowania podróżnicze i zgodnie z nimi wybierają cele, tematy, szlaki – często poza utartymi szlakami oraz różnorodne wydarzenia kulturalne; organizują wyjazdy samodzielnie lub zlecają konkretne wyprawy wyspecjalizowanym biurom podróży; podróżują samodzielnie lub w małych sprawdzonych grupach; osoby te w bardzo dużym stopniu zainteresowane są poznawanymi miejscami; wyjazdy dostarczają im kolejnej wiedzy i rozrywki oraz wzbogacają podróżnicze doświadczenie; to turyści, którzy nie wyobrażają sobie życia bez podróżowania.
Choć nie zdarzyło mi się (i pewnie raczej nie zdarzy) zlecać organizacji konkretnej wyprawy wyspecjalizowanym biurom podróży, to powyższa definicja K. Buczkowskiej jest mi bardzo bliska.
Podróże „chłopomańskie”
Istotną część bloga stanowią relacje z wyjazdów bardziej lub mniej związanych z folklorem i kulturą ludową. Są to w większości moje autorskie podróże, gdyż większość przewodników turystycznych milczy na ten temat. Nic dziwnego – przez długi czas wszystko, co odnosiło się do wsi i kultury wiejskiej było wyparte poza margines zainteresowań. Pasjonowaliśmy się słodkim życiem południa Europy lub pachnącym przyprawami orientem, ale nie tym, co u nas „za miedzą”. I tak, jeśli o Bożym Ciele w Łowiczu słyszeli wszyscy, to o Niedzieli Palmowej w Łysych na Kurpiach już tylko wybrani, a o Zielonych Świątkach na podwarszawskim Urzeczu – prawie nikt. Jest taki kraj, w którym folklor i różnorodność kulturowa poszczególnych regionów nadal jest w cenie – jest to Japonia. Jednak Polska również ma się czym pochwalić. Trudniej jest takie miejsca znaleźć, czasem niełatwo w nie dotrzeć, ale są! I póki ja jestem i ten blog, będziecie o nich słyszeć. Bo warto, po stokroć warto poznawać i promować bogatą Polską kulturę ludową.
Inaka
Kiedyś usłyszałam: jesteś w Japonii już rok, dlaczego ciągle jeździsz w to samo miejsce?! Słyszę tylko Inaka i Inaka. Gdzie to w ogóle jest?!
Cóż.. właściwie, to inaka jest wszędzie, bo inaka (田舎) to po prostu wieś w języku japońskim. Po raz pierwszy zainteresowałam się wsią i jej kulturą w czasie mojego pobytu na Suwalszczyźnie. Moje zainteresowanie rozkwitło w pełni w czasie mieszkania w Japonii, kiedy każdy wolny weekend uciekałam z wielkomiejskiego Tokio i szukałam schronienia między polami ryżu i herbaty. I było mi wtedy najlepiej pod słońcem. Jeśli miałabym wrócić do Japonii, to najlepiej na wieś. A dokładnie na 24 wsie – bo tyle zostało mi do odwiedzenia prefektur Japonii. Z resztą zobaczcie sami – czy można się nie zakochać? 😉
Kierunek → Polska
Czasy, w których można było zarzucić polskim blogerom „cudze chwalicie, swego nie znacie”, na szczęście dawno już minęły. Swoje chwalimy i ciągle odkrywamy na nowo. Od kilku lat obserwuję na polskich blogach podróżniczych wielki zwrot w stronę naszych rodzimych atrakcji, bo Polska to piękny i interesujący kraj o pięknych tradycjach i wielu walorach przyrodniczych. Wbrew pozorom Polska jest bardzo różnorodna. Zobacz moją listę rzeczy do zrobienia w Polsce ♥
Stary Elf
Jest taki ktoś, kogo do tej pory na blogu nie było widać, a kto od trzech lat często towarzyszy mi w podróży. To Stary Elf. Ze Starym Elfem zasadniczo bardzo się różnimy, jeśli chodzi o style podróżowania. Oczywiście dowiedzieliśmy się o tym „w praniu”, czyli na wyjeździe. Najlepszym podsumowaniem tego wypadu będzie stwierdzenie, że „na szczęście wszyscy przeżyli” 😉
Podróże ze Starym Elfem najlepiej oddaje krótka anegdotka. Stary Elf, przybywszy do Japonii, udał się do Kioto. Ja miałam dołączyć do niego dopiero następnego dnia, po całonocnej podróży nocnym autobusem z Tokio. Spotkaliśmy się bladym świtem o jakiejś nieludzkiej godzinie, gdzieś w pobliżu rzeki Kamo:
– To jak, zwiedzałeś wczoraj coś?
– Nie bardzo, tylko okolice. W izakaya na kolacji byłem.
– No dobrze, a chociaż wziąłeś plan miasta i jakieś broszurki z hostelu?
– Po co? (zupełnie spokojnie) Przecież wiedziałem, że przyjeżdżasz dzisiaj.
Stary Elf, z racji, że jest już stary, ma też swoje stare zainteresowania i nawyki. Dla przykładu – bardzo lubi Guinnessa. Nie, żeby gardził innymi dobrymi piwami, ale Guinnessa upodobał sobie szczególnie do tego stopnia, że gdziekolwiek nie wybierzemy się razem, należy bezwzględnie znaleźć przynajmniej jeden irlandzki pub, najlepiej jeszcze z muzyką na żywo. Tylko wtedy wyjazd można zaliczyć jako „udany”. I tak znamy już jeden w Stambule, trochę więcej w kilku polskich miastach i całkiem sporo w stolicy Japonii. Podobno jest też jakiś na Teneryfie, ale tam na szczęście nie trafiliśmy. Ze względu na szczególne upodobania Starego Elfa, jego ulubionym kierunkiem wyjazdów jest oczywiście Irlandia, bo tam pubów z Guinessem i muzyką na żywo jest najwięcej. Ma to też pozytywne konsekwencje – wszystkie destylarnie i browarnie, o jakich przeczytacie na blogu, zostały odwiedzone za sprawą Starego Elfa.
Pan Totoro
Pan Totoro (fantastyczna postać z filmu Hayao Miyazakiego „Mój sąsiad Totoro”) dołączył do naszej ekipy stosunkowo niedawno – w czasie mojej rocznej tułaczki przez Japonię w 2016 roku. Od tej chwili od czasu do czasu towarzyszy mi w podróżach. Kiedyś nawet miał swoją galerię na Instagramie 😉
I to wszystko, tytułem wstępu 🙂
Miłej lektury, mam nadzieję, że zostaniecie tu na dłużej!